poniedziałek, 10 września 2012

Próbki kosmetyków które mnie uratowały!


Follow on Bloglovin


Na początek chciałam Wam powiedzieć, że mój Shiny Box już do mnie idzie :)
Jak tylko będę miała możliwość to na pewno Wam go pokażę.
A jeżeli ktoś chciałby również go mieć w swoim posiadaniu to zapraszam do bezpłatnej rejestracji (pudełko jak i jego dostawa są również bezpłatne)






Kilkakrotnie marudziłam i narzekałam już w postach na swoje włosy, twarz, skórę ogólnie, paznokcie i  mój całokształt dzięki pogodzie i klimatowi w jakim przebywam.

Sól wszędobylska, bardzo wilgotne i słone powietrze, bardzo słona woda, bardzo wysoka temperatura, opalanie, kąpiele w basenach ze słoną i chlorowaną wodą to wszystko bardzo zniszczyło moją skórę, włosy i paznokcie.

Przez pierwszy miesiąc w ogóle nie używałam odżywki do włosów bo częste kąpiele w basenie i tak powodowały, że nie spełniała ona swojego zadania, może to był błąd z mojej strony ale zaraz po umyciu włosów kiedy jeszcze dobrze nie wyschły znowu musiałam wchodzić do basenu - uznałam to za totalny brak sensu...

Za to w drugim miesiącu kiedy byłam już załamana stanem swoich włosów zaczęłam używać odżywki, którą przywiozłam ze sobą w saszetkach.

PANTENE PRO-V Intensywna regeneracja. I to był strzał w dziesiątkę.
Włosy myję co drugi dzień i na moje włosy sięgające obecnie przy skręcie do okolicy ramion zużywam na raz 1 saszetkę.
Po przesuszeniu, szorstkości i braku blasku obecnie nie ma nawet wspomnień. Teraz po prawie 1,5 miesięcznej kuracji moje włosy są dużo bardziej miękkie, sprężyste i maja blask.

Jestem strasznie zadowolona z efektu tej odżywki.

Wiem, że po powrocie będę się musiała zaopatrzyć we wcierki i oliwę ale obecny stan już mnie napawa optymizmem po załamaniu z lipca :)





Jakość zdjęć nie powala ale ciężko było zrobić zdjęcia bo opakowania są baaaardzo błyszczące.

Odzywka jest przeznaczona do włosów suchych, zniszczonych lub łamliwych. Dlatego tez idealnie się u mnie sprawdziła :)






Także jak dla mnie wszystkie 7 oznak, o których pisze producent zostało osiągnięte :)

Mam tylko jedno poważne ZASTRZEŻENIE - Po co w składzie jest tak dużo przeróżnego rodzaju alkoholi ?!




Drugim produktem bez którego teraz również nie wyobrażam sobie życia jest 
LIRENE  Kremowy mus nawilżający.

Ze skórą zaczynało się dziać to samo co z włosami, a dodatkowo zaczęła mnie odwiedzać cala masa niechcianych przyjaciół.
Cały czas stosuję co 2-3 dzień peeling GARNIER i tylko to bo moja twarz cale dnie była wysmarowana filtrami...

Jak zauważyłam nie było to dla mnie zbyt korzystne. Dlatego też od 3 tygodni po kilka razy dziennie tonizuje twarz tonikiem, który opisałam tutaj oraz na noc smaruję kremem, który podstawowo nie jest przeznaczony do mojego typu skóry ale przed wyjazdem tutaj brałam pod uwagę przesuszenie twarzy spowodowane tutejszym klimatem.

Przy stosowaniu kremu który posiada filtr SPF 15 i jest przeznaczony dla osób 20+ na noc i niewielką warstwę przed wyjściem, już po tygodniu stosowania zauważyłam znaczną poprawę.

Krem ten można stosować na dzień i na noc co robię. Posiada on olejek bawełniany.
Po jego stosowaniu skóra rzeczywiście jest bardziej nawilżona, bardziej sprężysta, mam mniej niespodziewanych "przyjaciół".







                               Ja w jego składzie nie widzę nic złego, ale specjalistką nie jestem :)

Jedno wiem na pewno - w przypadku obu kosmetyków jestem bardzo zadowolona z działania, spełniają one moje najśmielsze oczekiwania w danym momencie.
Żaden z nich mnie nie uczulił.

Także ja ze swojej strony mogę polecić oby dwa kosmetyki, a jestem pewna że kupię z pewnością Mus LIRENE, Bo odżywkę PANETENE PRO-V mam tyle, że w opcji do włosów kręconych bez spłukiwania.

Pozdrawiam Was bardzo serdecznie mimo, że dzisiaj poniedziałek :)










piątek, 7 września 2012

Tonik firmy Rival de Loop


Follow on Bloglovin

Zauważyłam, zwyżkę odwiedzin mojego bloga z czego bardzo się cieszę ! :) 
Zapraszam tez wszystkie/kich z Was do pozostawienia po sobie komentarza i dodania mojego bloga do obserwowanych by wrócić  do mnie i nie przegapić żadnego wpisu :)

A przechodząc do sedna dzisiejszego wpisu - chciałabym Wam przedstawić tonik Rossmann'owej firmy Rival de Loop, z którym będzie mi się ciężko rozstać.




Opakowanie:
Butelka plastikowa dosyć twarda co było dla mnie plusem przy podróżach. Ma również bardzo dobry zatrzask - tonik nigdy mi się nie wylał mimo wielokrotnie ciężkich warunków przewożenia (ścisk i upychanie nogą, siadanie na walizce)








Zapach i konsystencja:
Ja jestem bardzo zadowolona, bo teraz kiedy pisze tego posta i nie mam w pobliżu butelki z tonikiem nie jestem w stanie powiedzieć nic o zapachu.
A to dlatego, że jest on tak delikatny i niewyczuwalny.
Uważam, że jest to duży plus tego kosmetyku bo nie lubię kiedy tego typu produkty pachną intensywnie, nachalnie i odurzająco.
Konsystencja jak to tonik.... płynna :)
Jednak wolałabym żeby jego kolor był neutralnie bezbarwny ale to już takie moje małe czepialstwo :)


Użytkowanie:
Standardowo nakładam go na płatek i tu mała uwaga jeżeli naleje mi się go trochę więcej to zaczyna się pienić...dziwne ale nie przeszkadza mi to zupełnie w codziennej pielęgnacji.
Używam go zaraz po wstaniu i przed położeniem się spać w celu odświeżenia skóry.
Obecnie z  powodu braku kosmetyku do demakijażu używam w tym celu ten tonik i jestem zadowolona z jego działania, ponieważ bez problemu usuwa, eyeliner, lekki podkład, róż, no oczywiście nie poradzi sobie z wodoodpornym tuszem ale bez przesadyzmu z moim tuszem akurat mało co dobrze sobie radzi :)
A co najważniejsze nie podrażania oczu, mnie one nie pieką, a także nie mam żadnego odczynu alergicznego.

Przy użytkowaniu go jedynie w pielęgnacji mogę powiedzieć, że skóra po nim jest odświeżona, delikatnie ściągnięta (ale pozytywnie), czuję się rześko.
Nie pozostawia nic na twarzy, czyści ją bardzo dokładnie.



Kolor w rzeczywistości jest jeszcze odrobinę bardziej różowy.


Skład:
Na pewno znajdziemy ekstrakt z miłorzębu i ekstrakt z ogórka.
A także nie znajdziemy alkoholu i silikonów.







Od producenta:





Podsumowanie:
Ja jestem z tego produktu firmy Rival de Loop bardzo zadowolona i na pewno nie skończy się moja z nimi znajomość tylko na jednym opakowaniu toniku. Mam zamiar po powrocie zakupić kolejne opakowanie.
Za moje zapłaciłam niecałe 5 złotych co uważam za naprawdę dobrą cenę i dobrą jakość.
Pomimo, że mam cerę wrażliwą ale nie wysuszoną tonik spełnia swoje zadanie w 100% :)

Z czystym sercem mogę go polecić każdej z Was. 


Pozdrawiam !



czwartek, 6 września 2012

Mydło z ORIFLAME


Follow on Bloglovin

Dzisiaj dla odmiany miła niespodzianka z jednej z firm do których podchodzę z wielką rezerwą....A mowa tu o ORIFLAME

Wielokrotnie nacięłam się już na firmy wysyłkowe AVON czy właśnie ORIFLAME....
O czym pisałam m.in. (tutaj
Dlatego z wielką rezerwą podchodzę do katalogów, promocji i zamawiania stamtąd kosmetyków.
Jednak tym razem był to dodatek do prezentu i leżał trochę czasu w szafie zanim odważyłam się go zużytkować.

Teraz jednak ciesze się, że zdecydowałam się go zabrać ze sobą na wakacje :)




Opakowanie:
Jak na mydło jest inne. Mam w szafie jeszcze kilka innych mydełek czekających na swoją kolej jednak to przykuwa uwagę. No bynajmniej moja przykuło:)





Zapach i konsystencja:
Mydło ma delikatny i bardzo przyjemny zapach, nie jest nachalny. Jest to raczej słodki zapach delikatnej maracui i aloesu gdzieś tam za  nią schowanego.
Konsystencja tego kosmetyku jest twarda, spójna i przyjemna w użytkowaniu.






Użytkowanie:
I tu było dla mnie największe zaskoczenie z jakim się spotkałam. Do tej pory każde mydło w kostce bardzo wysuszało moją skórę i dlatego zdecydowanie wole używać mydeł w płynie chociaż też po nich używam dużej ilości kremu do rąk...
A tu niespodzianka!
Nie wiem czy to zasługa aloesu czy innej wody ale moje ręce po każdorazowym myciu ich nie wymagały zaraz potem intensywnego wcierania kremu (mój również jest na bazie aloesu).
Ręce są delikatne, nawilżone, miękkie i pachnące !


Skład:
Według tego jak się orientuję w tych sprawach to nie jest to pierwszorzędny skład który jest godny polecania na prawo i lewo ale również nie należy on do najgorszych.




Podsumowanie:
Jak tylko wrócę do mojej szarej rzeczywistości to zorientuję się czy mają w ofercie inne tego typu mydełka bo jestem ciekawa czy tylko to na mnie tak dobrze działa i czy jest to zasługa jedynie wody tutejszej. Ewentualnie aloesu zawartego w składzie.
Mydło nie wywołało u mnie żadnych podrażnień, alergii, nawet przesuszenia skóry!

Mogę je śmiało polecić każdej z Was!
Ja na pewno kupię kolejne opakowanie.

Czy któraś z Was miała to mydełko lub inne z tej serii ??


Pozdrawiam !


środa, 5 września 2012

Bardzo wysoka ochrona przed promieniami słonecznymi.


Follow on Bloglovin



No to dzisiaj już ostatni z moich ochraniaczy przed słońcem. Jest to La Roche-Posay SPF 50 +
UVB + UVA
ANTHELIOS XL

Mój jest w wersji 300 ml w cenie 100 ml, czyli całkiem spore opakowanie :) Ciekawa jestem czy je zużyje chyba że jako balsam bo mój Vichy Essentielles (tutaj) jest już na całkowitym wykończeniu.


No ale przechodząc do produktu:


Opakowanie:
Jest to wielka tuba zamykana na klips, który na szczęście jest szczelny....
Opakowanie jest poręczne i mimo całkiem sporych gabarytów opakowania łatwo się go użytkuje.


Konsystencja:
No i tutaj zaczyna się pierwszy problem. Zaraz po otwarciu opakowanie nawet nie zdążę przechylić go
a kosmetyki już wypływa dlatego też trzeba być baaaaardzo ostrożnym żeby nie zalać siebie i wszystkiego
w okół. 
Konsystencja jak da mnie jest to trochę gęstsza woda....na ręku w ogóle się nie utrzymuje, przelewa się przez palce, stąd brak zdjęcia ponieważ aplikuje mleczko od razu na ciało i nawet nie pomyślałam o tym żeby takie zrobić...





Żeby nie było....ja go nie wyciskałam, a jedynie przechyliłam delikatnie opakowanie...





Zapach:
Jest bardzo delikatny ale jednocześnie jak dla mnie bardzo przyjemny.

Użytkowanie:
Utrudnione jest znacznie przez aplikację i konsystencje kosmetyku. Bardzo ciężko się go wmasowuje w skórę, ciężko się wchłania, a po jego użyciu zostaje biały nielepki film.
Każdy kosmetyk chroniący przed słońcem pozostawia film ale ten naprawdę mimo że ma dosyć ciężką formułę, no ale heloł to jest 50+ (!!), nie jest jakiś uciążliwy jeżeli już się go w końcu uda odpowiednio rozsmarować co trochę trwa.
Kosmetyk jest wodoodporny i naprawdę zapewnia porządną ochronę przed promieniami słonecznymi.
Polecam go zarówno dorosłym jak i dzieciom.
Ja mleczkiem LA Roche-Posay smaruję się co ok 2,5-3 h zwłaszcza po kontakcie ze słoną wodą.



Tutaj pokazuję porównanie moich nóg - lewa posmarowana mleczkiem La Roche-Posay, zdecydowanie widać różnicę w kolorze.



Od producenta:
No i ja się z tym w 100% zgadzam.



Skład:




Podsumowując:
Kosmetyk poleciłabym z czystym sumieniem osobom, które oczekują bardzo wysokiej ochrony oraz dla dzieci i niemowląt chociaż ich to bym wcale na słońce nie wystawiała. Kosmetyk zawiera innowacyjny filtr Anthelios XL, oraz zmniejszoną liczbą filtrów chemicznych.
Kosmetyk nie zawiera parabenów co dla mnie było podstawowym kryterium przy wyborze tego kosmetyku bo jednak smaruję się nim codziennie przez bardzo długi okres czasu.
Mimo tego ze konsystencją zachwycona nie jestem, a także tym ze dosyć słabo się wchłania to jestem z niego bardzo zadowolona!
Skora nie zeszła mi ani razu, nie byłam poparzona, ani nawet czerwona....

To by było na tyle w kwestii moich ochraniaczy opalania. Mam nadzieję, że moje posty komuś się przydadzą przy wyborze właściwej ochrony przed słońcem.

Pozdrawiam !







wtorek, 4 września 2012

Balsam do opalania SORAYA


Follow on Bloglovin

Cześć!
Tym którzy własnie siedzą w szkole, lub się właśnie do niej wybierają - bardzo współczuję, tym pracującym również, a studentom...hmmm...no tak zaczyna się kampania wrześniowa więc co po niektórzy zapewne mają pełne ręce roboty:P

Dzisiaj pod lupę biorę 2. z produktów do opalania. Jest to SORAYA Balsam do opalania.
Jest to średnia ochrona, SPF 20, UVA + UVB, wodoodporny i ultranawilżający.

No to do rzeczy:

Opakowanie:
Twarda butelka raczej nie nadająca się do do tego by wycisnąć produkt do końca, zamykana na zatrzask, który czasem dziwnym sposobem otwiera mi się w torbie (dobrze że jeszcze się nie wylał w niej...i oby tak zostało)



Konsystencja:
Balsam jest w bardziej luźnej konsystencji niż Emulsja Ziaji (tutaj). Nie rozwarstwia się, ale szybko zaczyna spływać. Nie jest to jednak utrudnieniem bo nie muszę go łapać po całym ciele jednak trzeba szybko zacząć go wcierać. 





Zapach:
Zapach odrobinę intensywniejszy niż Ziaja ale również bardzo przyjemny.

Użytkowanie:
Balsam po aplikacji, wmasowujemy jak każdy inny balsam. Bardzo ładnie się rozprowadza, błyskawicznie się wchłania, pozostawia na skórze lekki film ale nie jest on tłusty i nie przeszkadza w niczym.
Kosmetyk jest wodoodporny, co sprawdziłam w bardzo słonej wodzie.
Po wyjściu z wody nadal czułam go na skórze.
Co do intensywnego nawilżania...czy nawet ultranawilżania jak to napisał producent na opakowaniu to jestem dosyć mocno zaskoczona bo może ultra ono nie jest ale naprawde czuję różnicę między prawą,a lewą noga którą posmarowałam dla porównania Ziają (tutaj).
Skóra jest miękka, nawilżona, nie widać. suchych skórek.

No i oczywiście SPF 20 ja bym smarowała co 40 minut do 1 godziny, zależnie czy się kąpaliśmy czy tylko smażing - plażing.








Od producenta:
Doskonała pielęgnacja: Algi morskie doskonale nawilżają i regenerują skórę. D-panthenol a alantoina koja i łagodzą podrażnienia. Skóra zachowuje piękny wygląd, pozostaje miękka i jedwabiście gładka.

No tutaj muszę się zgodzić, ten produkt naprawdę spełnia obietnice z opakowania.


Skład i lektura z opakowania:
Tak jak pisałam w poprzednim poście nie znam się na składzie tego typu kosmetyków ale jeżeli ktoś chętny do lektury to zapraszam.


Podsumowanie:
Z czystym sercem mogę polecić ten balsam do opalania jako kosmetyk, który spełnia wszystkie moje oczekiwania do tego typu produktów :)

Pozdrawiam!

poniedziałek, 3 września 2012

Skuteczna niewielka ochrona przed slońcem


Follow on Bloglovin


Witam Was bardzo bardzo!
Piękny, słoneczny, wietrzny dzień.

Tak jak Wam zapowiadałam napiszę 3 posty o kosmetykach które polecam do opalania.
Używałam ich (no i wciąż jeszcze używam) przez całe wakacje i mam już wyrobioną o nich opinię :)

Pierwszy z postów będzie o emulsji do opalania SOPOT SPA z Ziaji, która to ma najniższą ochronę spośród z moich filtrów, a jest to SPF 6.
Jest to kosmetyk o niskiej ochronie, UVA + UVB i jest on wodoodporny.

A teraz po kolei:


Opakowanie:
Je możecie zobaczyć również w poprzedni poście (tutaj) w porównaniu z pozostałymi moimi kosmetykami do opalania.
Opakowanie to tubka, którą będzie ciężko zużyć do końca bo jest twarda.
Butelka zamykana na zatrzask co ułatwia aplikację.




Konsystencja:
Bardzo dobra co wg mnie baaardzo ułatwia aplikację kosmetyku, bo nie spływa od razu, nie muszę jej łapać po całym ciele.
Jak na kosmetyk do opalania, który przebywał niby w cieniu ale w wysokich temperaturach przez długi, długi czas to jestem pod wrażeniem, bo konsystencja wcale się nie zmieniła.
Jednak musimy uważać przy otwieraniu na olej, który się wytraca i którym najprościej na świecie możemy się zalać. (Widoczny na zdjęciu) 








Zapach:
Jest bardzo bardzo delikatny, powiedziałabym że prawie niewyczuwalny. Przy tym wszystkim jest przyjemny.


Użytkowanie:
Bardzo: szybkie, łatwe i przyjemne :)
Jednak tak jak napisałam wyżej trzeba po otwarciu opakowania uważać na olej o ile przed użyciem nie wstrząśnie się produktu.
Emulsja bardzo ładnie się rozsmarowuje, nie zostawia smug, zacieków, baaaaardzo szybko się wchłania.
Pozostawia nogi ładnie błyszczące, nawilżone z delikatnym nietłustym filmem, który zupełnie nie przeszkadza.
Co do wodoodporności to dał radę bez problemu w bardzo słonej wodzie.

Musimy jednak pamiętać, że by leżeniu plackiem na leżaku musimy powtarzać aplikację co 15 minut, zwłaszcza by dużym nasłonecznieniu.



zaraz po rozsmarowaniu




Po kąpieli


Od producenta:
morska opalenizna, fotostabilne filtry UVA + UVB, maslo Shea, witamina E, D-panthenol





Skład:
Na składach takich kosmetyków zupełnie się nie znam dlatego dla ciekawskich lub zorientowanych umieszczam lekturę.



Pozdrawiam Was serdecznie!
A tym które dzisiaj poszły do szkoły po wakacjach życzę wytrwałości i cierpliwości :)




niedziela, 2 września 2012

Bubelek z AVON


Follow on Bloglovin

Na wstępie informuję Was o tym, że chce dołączyć do społeczności polskich bloggerów/erek poprzez portal  http://blogrolle.blogspot.pl/
Zachęcam wszystkich zainteresowanych do zajrzenia tam.Znajdziecie tam wiele ciekawych rzeczy i osób:)

Miał być cykl poświęcony preparatom do opalania ale niestety zostałam pozbawiona aparatu na jakiś czas dlatego tez sięgam do rezerw zdjęciowych jakie pstrykałam wcześniej.

Niestety dzisiaj nie będę chwaliła bo sięgnęłam prawdziwego bubla....
Moja niechęć do AVONu się utrzymuje zatem na tym samym poziomie....chociaż nie wykluczam testowania ich produktów bo czasem mają jakieś przebłyski....np. mydło i :P
No dobra z maseczki jestem zadowolona i perfum , a czeka na mnie jeszcze masło do przetestowania.

To jest mój drugi Body lotion jak kto woli balsam do ciała z tej firmy i po raz drugi się nacięłam.
Wcześniej miałam mango, a teraz skusiłam się na malinkę...i to był błąd....

Opakowanie:
Zwykła niczym nie różniąca się od innych butelka, która jest twarda i żeby zużyć kosmetyk do końca trzeba rozcinać opakowanie.
Dodatkowo zamkniecie jest tak kiepskie że kosmetyk zostaje w zakrętce, zasycha, robią się gluty i użytkowanie jest utrudnione.


Konsystencja:
Jak na balsam do ciała to jest ona właściwa, zwarta, nie rozlewa się przy aplikacji.
Jest to jedna z nielicznych zalet tego kosmetyku....niestety.



Zapach:
I tu się zaczyna tragedia....malinowy balsam do ciała? Chyba tylko z nazwy bo po otwarciu butelki i powąchaniu jej zawartości poczułam tylko niezidentyfikowany smród....
Naprawdę nie ma tu niczego z lata, słońca, cudownych długich dni....a tym bardziej słodkich soczystych i dojrzałych malin!
Szczerze powiem, że w kontakcie ze skórą jest jeszcze gorzej...balsam po prostu pachnie brzydko....

Użytkowanie:
No tutaj za wiele nie mogę powiedzieć bo użyłam go tylko raz i więcej tego nie zrobię....
Pomijając paskudny zapach - balsam rozsmarowując się zostawia na ciele smugi (szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia, wyglądało to naprawdę okropnie), dodatkowo w środku znajdują się dziwne grudki (może tylko w moim egzemplarzu ale są!)
A co do wchłaniania...hmmm...czy mogę powiedzieć żeby on w ogóle się wchłonął? No chyba nie za bardzo...
Oczywiście dzięki temu na skórze pozostaje tragicznie, ochydnie, paskudnie tłusty i brzydko pachnący film....który potem dosyć ciężko jest zmyć.

Skład:
No oczywiście mamy tutaj cały wachlarzyk parafinek, konserwancików i czego tylko sobie jeszcze zamarzymy....

(Chyba już po prostu jestem do niego kiepsko nastawiona bo nawet nie mam ochoty wyszukiwać pozytywów tego stworka)



Od producenta:
No tutaj producent też się nie napisał nie wiadomo ile....
Taaa...uczucie miękkości i gładkości
A sposób użycia iście rozbudowany...tylko naprawdę nie wiem ile musiałabym masować chociażby moje nogi żeby się wchłonął ...


Podsumowanie:
No niestety nie polecę tego kosmetyku nikomu....tak jak męczyłam się z poprzednim o zapachu mango (tamten zużyłam prawie do końca bo miał piękny zapach i lepiej się wchłaniał, ale z zakrętką działo się to samo, zasychał nawet w środku tworząc grudki i farfocle....)
Uważam, że pieniądze wyrzuciłam w błoto bo na rynku jest tyle wspaniałych kosmetyków wartych polecenia, że powinni się naprawdę 3 razy porządnie zastanowić zanim wypuszczą na rynek tak kiepskiej jakości produkt.

Pozdrawiam serdecznie.




Kontakt

szybkoilatwo@gmail.com